Powstańcze blizny – co pozostało po Powstaniu Warszawskim?

Kultura

Blizna jest śladem po ranie. Po ranie zagojonej, która przypomina i nie daje zapomnieć.

I o tym zapewne, przy zbliżającej się sześćdziesiątej rocznicy Powstania, będą mówić i pisać ci, którzy z perspektywy czasu zechcą rozpatrywać, analizować i komentować przyczyny, historię i spuściznę tych pamiętnych 63 dni w 1944 roku. Będą o tym mówić również ci nieliczni dla których Powstanie było częścią ich osobistych doświadczeń i pozostało ciągle żywym wspomnieniem.

To, że Powstanie było wielkim spontanicznym zrywem wszystkich mieszkańców stolicy i to że stało się jej tragiczną klęską, też wiemy wszyscy. Różnić się będziemy wskazując na przyczyny tej klęski. Jak zawsze podzieleni w swoich przekonaniach, szukać będziemy winnych w Moskwie, Londynie i wśród nas samych. Będziemy słyszeć tych, którzy winą obarczać będą obcych, zarówno naszych wrogów jak i naszych sprzymierzeńców, nasz własny brak rozsądku, naiwność i dyletanctwo.

Będziemy słyszeć tych, którzy Powstanie wpiszą w historyczny łańcuch zbrojnych zrywów, zawsze kończących się porażką lecz niezbędnych dla zachowania narodowej świadomości.

Zapewne nie usłyszymy tych, którzy jeszcze niedawno Powstanie nazywali zdradą narodową. Zmiana zdania jest specjalnością tych ludzi.

Usłyszymy też tych, którzy w klęsce Powstania znaleźli przestrogę, która owocowała kompromisem niedawnych zmian ustrojowych.

Słuchajmy tych słów z uwagą, W każdym z nich znajdziemy ziarno prawdy.

Mnie, synowi tego miasta, w którym się urodziłem i wychowałem i które 55 lat temu opuściłem na zawsze, Powstanie zostawiło bliznę okrutną i bolesną. Ślad, który można porównać do blizny, która zostaje po amputacji. Z żywego organizmu miasta Powstanie usunęło, wycięło nieodwracalnie i bezpowrotnie jego część najcenniejszą; mieszkańców Warszawy.

Urodziłem się raczej dawno. W roku w którym marszałek Piłsudski spotkał się z prezydentem Wojciechowskim na moście Poniatowskiego. Z tego powodu, a nie z racji moich urodzin, rok ten stał się datą historyczną. Urodzony tak dawno, dobrze pamiętam przedwojenną Warszawę. Stare Miasto o którym wiersze pisał Or-Ot, bzy w Ogrodzie Botanicznym o których śpiewała Ordonka. Pamiętam zapach jesiennych liści w Łazienkach i zapach wiosny w Bielańskim Lasku. Cuchnące rynsztoki Woli i Powiśla, żydowskie tłumy na Nalewkach, przedstawienia w Teatrze Letnim w Ogrodzie Saskim. Byłem w Warszawie która broniła się w 1939 roku, która walczyła przez długich pięć lat niemieckiej okupacji, płonęła pożarami getta i która legła w gruzach jesienią 1944 roku. Kiedy wróciłem do miasta w lutym 1945 roku, przysypane śniegiem ruiny przypominały górski krajobraz.

Warszawa była zniszczona.

Warszawa została odbudowana.

Może nie zupełnie tak jak ją widział prezydent Starzyński. Jego wymarzona Warszawa w kwiatach straszy dzisiaj stalinowskim Pałacem Kultury i MDM-em, liszajem rozpadających się socjalistycznych blokowisk i najnowszą architekturą bezmyślnie powtarzanych amerykańskich wzorów.

Mimo tego, mimo wojennych zgliszcz i mimo „radosnej” twórczości, Warszawa znów jest stolicą. Dużym miastem tętniącym życiem w którym zabliźnione powstańcze rany znikają przesłonięte nowym życiem … zapomnieniem i obojętnością.

Dlaczego więc kiedy od czasu do czasu wracam do miejsca mego urodzenia, do znajomych ulic MOJEGO miasta, to czuję się w nim dziwnie obco ?

Taksówkarz usiłujący oszukać klienta zdarza się w każdym mieście. Niewiele natomiast jest miast na świecie, których ulice zapełnione są tłumem ludzi tak ponurych jak w Warszawie. Wydaje się, że obowiązuje tu brak uśmiechu, wrogi wyraz twarzy, agresywne chamstwo, krótko ostrzyżona głowa na równie krótkiej szyi i wulgarny język, który słyszy się na każdym kroku.

Zdaję sobie sprawę, ze od przeszło pół wieku żyję poza światem polskiego języka. Tym niemniej, język ten nie jest mi obcy i znam go na tyle dobrze, że sposób, w jaki jest on dzisiaj kaleczony napawa mnie zgrozą. A słyszę to wszędzie. Specjalnie w miejscach, gdzie najmniej się tego spodziewam. Język ten wydobywa się spod niskich czół sejmowych posłów, którzy mówiOM, debatujOM i głosujOM, często nie tylko w swoim własnym imieniu. Językiem tym posługują się tłuste twarze dostojników przerzuconych zaledwie wczoraj z komitetów wiodącej partii na najwyższe urzędy państwowe.

Gdzie są ludzie których pamiętam z dawnej Warszawy?

Co stało się z warszawskimi gazeciarzami, gołębiarzami, dorożkarzami, sprzedawcami lodów i wody sodowej z sokiem malinowym? Z pejsatymi kupcami z Nowolipek i Miłej, z opasłymi babami z Kercelaka, z roześmianymi kwiaciarkami z rogu ulicy, z wąsatymi dozorcami warszawskich kamienic? Nikt z nich nie mówił językiem literackim, nikt z nich nie był wulgarny, wszyscy byli uśmiechnięci i nikt z nich z podejrzliwej wrogości nie czynił zasady życiowej.

Co się stało z moimi kolegami z konspiracyjnej podchorążówki, z powstańczymi towarzyszami broni? Gdzie są ci wszyscy wspaniali chłopcy od Batorego, Mickiewicza, Reja, z Poniatówki i z Bielan ? Gdzie są dziewczyny z gimnazjum Królowej Jadwigi i Sióstr Zmartwychwstanek?

Część z nich poprzez Umshlag Platz trafiła do komór gazowych Oświęcimia i Treblinki. Część na zawsze została pod gruzami miasta. Nazwiska tych najlepszych znaleźć można na brzozowych krzyżach Powązek. W cmentarnych kwaterach „Zośki”, „Parasola”, „Czaty”, „Gustawa”, „Jelenia”, „Chrobrego” i „Baszty”. Ci co przeżyli rozpierzchli się po Polsce i po świecie. Niektórzy mimo wszystko wrócili. Żołnierze wyklęci. Zepchnięci na margines życia.

Na ich miejsce w mury nowej Warszawy wlała się nowa Polska. W tej nowej Polsce, nazwanej teraz Polską Ludową, drogą awansu społecznego z nizin społecznych i wiejskiej gnuśności, plebejskie masy zaludniły najpierw robotnicze hotele, później warszawskie blokowiska. To oni i ich dzieci wypełnili pustkę miasta., które umarło jesienią 1944 roku i znów powstawało by żyć.

Większość z nich nie zdawała sobie sprawy, ze przychodzą na miejsce najwspanialszych synów i córek tego kraju. Że ich nowi święci i ich nowe wartości są różne od wartości tych co ginęli na ulicach Warszawy.

Co pozostało po Powstaniu Warszawskim ?

Trudno w historii znaleźć wypadek podobny, kiedy ofiara tak wielka jaką było Powstanie, ten niemal samobójczy akt samospalenia, spotkał się z niefrasobliwą obojętnością reszty mieszkańców tej ziemi.

45 lat minęło nim Warszawa zdecydowała się na budowę pomnika poświęconego pamięci Powstania. 60 lat minie w dniu otwarcia Muzeum Powstania.

GLORIA VICTIS

Niewielu mieszkańców tego miasta wie i rozumie co znaczą te słowa. Wielu rozgląda się ze zdziwieniem słysząc wycie syren o godzinie 17-ej w dniu 1-go sierpnia. Niewielu wie czemu tego dnia nad Powązkami unosi się sina mgła dymu płonących zniczy i świec.

GLORIA VICTIS

Maciej Szymański, Kanada